Our Ugandan adventure revolved around the Magic Marble Foundation, an organization that deals with various issues in many parts of the world; in Uganda they are focusing on helping kids and families in need.
We visit and document the situation in schools that struggle with attendance problems, which was solved by providing students with a mid-day meal (for some of them it is the only worthwhile meal of the day) and also gifting girls with reusable sanitary pads, as they often stop turning up for classes when their periods commence (no access to sanitary pads results in feeling ashamed to come to school while bleeding). The MMF also distributes mosquito nets in malaria-prone areas, sponsors education for some kids… Overall, there is a lot to be done here, because although we were in a region that is “not the worst of all”, the conditions in which people live and children receive education are shocking… The government seems to wash its hands clean and tries to shift responsibility to NGOs, which are very welcome here and have a lot of room to act; One topic, however, is completely avoided and this topic is, after all, the key to grasping the social situation: contraception. Without education in this area, population will keep growing at an alarming rate, which cannot be kept up with by the various school-like projects (I use this term because the level of education in these institutions is sometimes very questionable; they also pose a problem in terms of financial burden on parents – because the government does not subsidise schools and school-like projects, or subsidises them to a minimal extent, theoretically free education becomes paid education when schools ask for payment for all sorts of “extras”).
The result is the growth of another generation of poorly educated people who are easier to manipulate – and this is probably what those in power in Uganda have in mind.
Some other sad observations: among local and international organisations, I sense a lot of room for abuse (among other things, there is a sort of Afriwashing in the air that leads to boosting the egos and public images of international companies rather than getting money to flow to where it is most needed). Fortunately, this is not at all the case of the people we work with!
We meet a lot of nice people in Uganda, crowds of kids overjoyed to see us (some smiles fade a little when it turns out we haven’t come here to give away gifts), but also wonderful landscapes and beautiful animals that we admire in those rare moments of free time – we visit Lake Bunyonyi and, even more importantly, Queen Elizabeth National Park, where we observe a small piece of animal paradise that leaves us speechless. It’s a childhood dream come true to encounter those fairy-tale animals, so beautiful it feels almost unreal.
//
Nasza ugandyjska przygoda kręciła się wokół Magic Marble Foundation, organizacji, która działa wielowektorowo i w wielu miejscach na świecie, tutaj skupiając się na pomocy dzieciakom i najbardziej potrzebującym rodzinom. Odwiedzamy i dokumentujemy sytuację w szkołach, które miały potężny problem z frekwencją, który został rozwiązany przez zapewnienie uczniom posiłku w środku dnia (dla niektórych z nich to jedyny wartościowy posiłek w ogóle) a także obdarowanie dziewczynek podpaskami wielokrotnego użytku, bowiem wraz z nadejściem miesiączki przestawały pojawiać się na lekcjach (brak dostępu do podpasek, a więc wstyd przed pojawieniem się w szkole w takim stanie). MMF rozdaje również moskitiery w miejscach zagrożonych malarią, sponsoruje edukację niektórym dzieciakom… Ogólnie wiele jest tu do zrobienia, bo choć byliśmy w regionie, który „wcale nie jest najgorszy”, to warunki, w których ludzie mieszkają a dzieci pobierają naukę, są szokujące… Rząd zdaje się umywać ręce i stara się przerzucać odpowiedzialność na NGOs, które są tu bardzo mile widziane i mają tu spore pole manewru; jednego tematu jednak unikają jak ognia, a temat ten jest przecież kluczowy do ogarnięcia sytuacji społecznej: antykoncepcja. Bez edukacji w tym zakresie, przyrost populacji będzie wciąż następował w zatrważającym tempie, za którym nie nadążają rozmaite projekty szkołopodobne (używam takiego określenia, bo poziom edukacji w tych placówkach bywa bardzo wątpliwy; stanowią też problem w kontekście obciążenia finansowego dla rodziców – ponieważ rząd szkół i projektów szkołopodobnych nie dotuje, albo dotuje w minimalnym zakresie, teoretycznie bezpłatna edukacja staje się płatna, gdy placówki edukacyjne na każdym kroku żądają zapłaty za wszystkie „dodatki”). W efekcie rosną kolejne pokolenia słabo wykształconych ludzi, którymi łatwiej manipulować – i o to chyba chodzi rządzącym w Ugandzie.
Z innych smutnych obserwacji: na linii lokalne organizacje – organizacje międzynarodowe wyczuwam spore pole do nadużyć (w powietrzu wisi m.in. afriwashing podbudowujący ego i wizerunek firm międzynarodowych, przez który pieniądze nie płyną tam, gdzie są najbardziej potrzebne). Całe szczęście, problem ten nie dotyczy ekipy, z którą współpracujemy!
Poznajemy w Ugandzie wiele miłych osób, całe chmary dzieciaków rozradowanych naszym widokiem (niektóre uśmiechają się nieco mniej szeroko, kiedy okazuje się, że niczego konkretnego im nie rozdajemy), ale też wspaniałe pejzaże i piękne zwierzęta, na których podziwianie mamy parę wolnych chwil – zwiedzamy Jezioro Bunyonyi i, przede wszystkim, Queen Elisabeth National Park, w którym obserwujemy mały kawałek zwierzoraju, który wprawia nas w podziw. To spełnienie dziecięcych marzeń o spotkaniu bajkowych zwierząt, które są tak piękne, że aż prawie nierealne.
























































































































































