2024.02 Uganda

Our Ugandan adventure revolved around the Magic Marble Foundation, an organization that deals with various issues in many parts of the world; in Uganda they are focusing on helping kids and families in need.
We visit and document the situation in schools that struggle with attendance problems, which was solved by providing students with a mid-day meal (for some of them it is the only worthwhile meal of the day) and also gifting girls with reusable sanitary pads, as they often stop turning up for classes when their periods commence (no access to sanitary pads results in feeling ashamed to come to school while bleeding). The MMF also distributes mosquito nets in malaria-prone areas, sponsors education for some kids… Overall, there is a lot to be done here, because although we were in a region that is “not the worst of all”, the conditions in which people live and children receive education are shocking… The government seems to wash its hands clean and tries to shift responsibility to NGOs, which are very welcome here and have a lot of room to act; One topic, however, is completely avoided and this topic is, after all, the key to grasping the social situation: contraception. Without education in this area, population will keep growing at an alarming rate, which cannot be kept up with by the various school-like projects (I use this term because the level of education in these institutions is sometimes very questionable; they also pose a problem in terms of financial burden on parents – because the government does not subsidise schools and school-like projects, or subsidises them to a minimal extent, theoretically free education becomes paid education when schools ask for payment for all sorts of “extras”).
The result is the growth of another generation of poorly educated people who are easier to manipulate – and this is probably what those in power in Uganda have in mind.
Some other sad observations: among local and international organisations, I sense a lot of room for abuse (among other things, there is a sort of Afriwashing in the air that leads to boosting the egos and public images of international companies rather than getting money to flow to where it is most needed). Fortunately, this is not at all the case of the people we work with!

We meet a lot of nice people in Uganda, crowds of kids overjoyed to see us (some smiles fade a little when it turns out we haven’t come here to give away gifts), but also wonderful landscapes and beautiful animals that we admire in those rare moments of free time – we visit Lake Bunyonyi and, even more importantly, Queen Elizabeth National Park, where we observe a small piece of animal paradise that leaves us speechless. It’s a childhood dream come true to encounter those fairy-tale animals, so beautiful it feels almost unreal.

//

Nasza ugandyjska przygoda kręciła się wokół Magic Marble Foundation, organizacji, która działa wielowektorowo i w wielu miejscach na świecie, tutaj skupiając się na pomocy dzieciakom i najbardziej potrzebującym rodzinom. Odwiedzamy i dokumentujemy sytuację w szkołach, które miały potężny problem z frekwencją, który został rozwiązany przez zapewnienie uczniom posiłku w środku dnia (dla niektórych z nich to jedyny wartościowy posiłek w ogóle) a także obdarowanie dziewczynek podpaskami wielokrotnego użytku, bowiem wraz z nadejściem miesiączki przestawały pojawiać się na lekcjach (brak dostępu do podpasek, a więc wstyd przed pojawieniem się w szkole w takim stanie). MMF rozdaje również moskitiery w miejscach zagrożonych malarią, sponsoruje edukację niektórym dzieciakom… Ogólnie wiele jest tu do zrobienia, bo choć byliśmy w regionie, który „wcale nie jest najgorszy”, to warunki, w których ludzie mieszkają a dzieci pobierają naukę, są szokujące… Rząd zdaje się umywać ręce i stara się przerzucać odpowiedzialność na NGOs, które są tu bardzo mile widziane i mają tu spore pole manewru; jednego tematu jednak unikają jak ognia, a temat ten jest przecież kluczowy do ogarnięcia sytuacji społecznej: antykoncepcja. Bez edukacji w tym zakresie, przyrost populacji będzie wciąż następował w zatrważającym tempie, za którym nie nadążają rozmaite projekty szkołopodobne (używam takiego określenia, bo poziom edukacji w tych placówkach bywa bardzo wątpliwy; stanowią też problem w kontekście obciążenia finansowego dla rodziców – ponieważ rząd szkół i projektów szkołopodobnych nie dotuje, albo dotuje w minimalnym zakresie, teoretycznie bezpłatna edukacja staje się płatna, gdy placówki edukacyjne na każdym kroku żądają zapłaty za wszystkie „dodatki”). W efekcie rosną kolejne pokolenia słabo wykształconych ludzi, którymi łatwiej manipulować – i o to chyba chodzi rządzącym w Ugandzie.

Z innych smutnych obserwacji: na linii lokalne organizacje – organizacje międzynarodowe wyczuwam spore pole do nadużyć (w powietrzu wisi m.in. afriwashing podbudowujący ego i wizerunek firm międzynarodowych, przez który pieniądze nie płyną tam, gdzie są najbardziej potrzebne). Całe szczęście, problem ten nie dotyczy ekipy, z którą współpracujemy!

Poznajemy w Ugandzie wiele miłych osób, całe chmary dzieciaków rozradowanych naszym widokiem (niektóre uśmiechają się nieco mniej szeroko, kiedy okazuje się, że niczego konkretnego im nie rozdajemy), ale też wspaniałe pejzaże i piękne zwierzęta, na których podziwianie mamy parę wolnych chwil – zwiedzamy Jezioro Bunyonyi i, przede wszystkim, Queen Elisabeth National Park, w którym obserwujemy mały kawałek zwierzoraju, który wprawia nas w podziw. To spełnienie dziecięcych marzeń o spotkaniu bajkowych zwierząt, które są tak piękne, że aż prawie nierealne.

2012/13 Malaysia, Penang

The desert or a cherry on top of my travel cake is Penang – the island on West coast of Malaysia. I reach it after one day of hitch-hiking – it is slightly more difficult to practice it here as people really don’t understand what you mean; some others, though, are quite touching with their reactions: one Pakistani guy wanted to hand me money or even host me as he was convinced I would never reach my destination; I eventually got a great 7-hour ride with ultra-nice couple from Georgetown.

And this dessert is delicious indeed, multi-flavoured as Penang’s culture, history, architecture and cuisine. This island is no exception for the whole Malaysia either – the whole country is a mixture of cultures: Chinese, Indian and Malay. Ever since the country gained independence in 1963, efforts have been constantly made to create a harmonious and tolerant society, with much success. Only sometimes you can feel the discontentment of Chinese and Indians as for the over-representation of Malay people in institutions or unfair quota for those who enter universities. I couldn’t help but notice that The Indians are in charge of the least paid and hardest jobs. Also, the biggest achievement of all – the religious tolerance – only functions with the principal rule applied: don’t talk about differences in religions. You have to admit that managing such a varied society is quite a challenge and it seems that Malaysia is doing quite fine.

Deserem, a może wisienką na wycieczkowym torcie jest Penang – wyspa na zachodnim wybrzeżu Malezji, na którą docieram po całodniowym stopie (jest tu trochę trudniej niż w Tajlandii, bo ludzie naprawdę nie wiedzą, o co chodzi; za to ci, którzy się zatrzymują czasami wręcz wzruszają swą pomocnością – dość powiedzieć, że jeden Pakistańczyk chciał mi wręczyć pieniądze a nawet przenocować, przekonany, że nie uda mi się nigdzie dojechać; po czym złapałem rewelacyjnego 7-godzinnego stopa z przesympatyczną parką z Georgetown).

Zaiste, deser to wyborny, wielosmakowy, tak jak wieloskładnikowa jest kultura, historia, architektura i kuchnia Penangu. Wyspa ta nie jest zresztą wyjątkiem w skali Malezji – cały kraj jest tyglem kultur: chińskiej, hinduskiej i malajskiej. Od czasu uzyskania niepodległości w 1963 r. nie ustają wysiłki, by stworzyć harmonijne i tolerancyjne społeczeństwo, co w znacznym stopniu się udaje. Podskórnie jednak daje się wyczuć niezadowolenie Chińczyków i Hindusów np. z nadreprezentacji Malajów w urzędach czy ustaleniu korzystnych dla Malajów tzw. kwot przy przyjmowaniu na uniwersytety. Nie da się też ukryć, że to najczęściej Hindusi wykonują najgorzej opłacane i najcięższe prace. Największe osiągnięcie, czyli tolerancja religijna została okupiona niepisaną umową, że o różnicach między religiami nie należy dyskutować. Trzeba przyznać, że utrzymanie w ryzach tak różnorodnych grup etnicznych/wyznaniowych to nie lada wyzwanie i należy Malezji pogratulować, że w znacznym stopniu udaje się jej temu wyzwaniu sprostać.

Pantai Kerachut National Park

I begin my Penang experience with a trip to national park – the excursion is organised by my friendly hosts – Hanson and Coline, with a participation of their friends who are studying to become tourist guides. It is a noisy and fun bunch with whom I check out a meromictic lake (a lake where the upper and lower layer of water of different origins never mix; there is nothing to mix today, though – this is dry season; I admire the funny shellfish shuffling in the mud – they will make our dinner later in the evening), we also swim next to a number of beaches (including Monkey Beach, where we have to put people on guard so that the monkeys don’t steal anything from our backpacks), we walk through the jungle to to the lighthouse and we watch the funnily shaped rocks – Crocodile, Rabbit, Turtle… We end the exhausting trip with a glass of cool starfruit juice.

Doświadczanie Penangu rozpoczynam od wycieczki do parku narodowego – wypad zorganizowany przez moich życzliwych gospodarzy – Hansona i Coline, przy współudziale ich znajomych, kształcących się na przewodników turystycznych. Wesoła to i hałaśliwa kompania, z którą udaje się nam obejrzeć jezioro meromiktyczne (czyli takie, w którym górna i dolna warstwa wody nie mieszają się ze sobą; tym razem nie ma nawet czego mieszać, bo to pora sucha, za to w błocie pociesznie człapią skorupiaki, które zjemy później na kolację), popluskać się na kilku plażach (w tym na Monkey Beach, gdzie stawiamy na warcie mocną ekipę, coby małpom nie przyszło do głowy ukraść coś z plecaków), wgramolić na latarnię morską, a także obejrzeć fantazyjnie uformowane głazy (odpowiednio zresztą nazwane: Krokodyl, Królik, Żółw…). Na zakończenie wyczerpującej wycieczki gaszę pragnienie wyśmienitym sokiem z karamboli (starfruit)…

Clan jetties / Pomosty klanowe

One of the attractions of Georgetown (the city taking up a big chunk of the island) are Chinese clan jetties. Some of them have been turned into tourist thingies (you can even find a hostel here) but in most places you still find the original Hokkien clans dwelling the wooden houses, living a slow life and watching the tourists pass by. Nowadays the jetties are not extended anymore, though before it was natural to make them longer and add new houses on pales. One interesting thing about the houses is that they are very narrow but deep – this is because of former real estate tax that was calculated basing on the width of the house.

Jedną z atrakcji Georgetown, miasta zajmującego sporą część wyspy, są chińskie klanowe pomosty. Część z nich została uturystyczniona (jest tu nawet hostel), ale w większości miejsc wciąż mieszkają hokkienowe klany, prowadząc niespieszny tryb życia i przyglądając się ciekawskim turystom. Obecnie pomosty nie są już rozbudowane, choć swego czasu naturalną rzeczą było „wyciąganie” ich w głąb morza i dobudowywanie kolejnych domów na palach. Co ciekawe – domy te są zawsze bardzo wąskie, za to głębokie – ma to związek z niegdysiejszym podatkiem od nieruchomości, naliczanym od szerokości domostwa właśnie.

Masjid Kapitan Keling street / ulica Masjid Kapitan Keling

Also called Harmony Street. On its whole length (as well as its extensions) you find temples of all possible religions – Hindu, Buddhist, Catholic as well as Mosques.

 /

Zwana ulicą harmonii – nie bez przyczyny: na całej jej długości (a także przedłużeniu i odnogach) znajdują się świątynie wszelkich możliwych religii – hinduistyczna, buddyjskie, katolicka i meczety.

Kapitan Keling mosque / Meczet Kapitan Keling

Built in 1801 in Moghul style by Indian Muslims, expanded in early 20th century, an easy to find landmark in the heart of touristy part of the city. In the mosque itself I meet a vary nice elderly mister (you could even call him a guide, it’s just that there is nothing to show in the mosque itself; anyway it is not allowed to enter the very interior of the building) with whom I enjoy an interesting talk. My interlocutor’s task, mission and hobby is talking about Islam and making Westerners understand that this religion is not so scary after all. I also learn that the mister had been to Mecca not that long ago and he is planning to go there again. But as he can’t afford to pay such a trip by himself, he depends on an organisation that organizes journeys to Mecca for next to nothing. It’s just that he will have to wait …24 years! He shows me his ticket that says: 2027. And he laughs with his his disarming, sincere, toothless, seventy-year old smile: I am so lucky to be diabetic! They will probably make my waiting time shorter! Inshallah!

Wybudowany w 1801 r. w stylu moghulskim przez muzułmanów z Indii, rozbudowany na początku XX w. stanowi charakterystyczny punkt orientacyjny w samym sercu dzielnicy „turystycznej”. W samym meczecie trafiam na miłego starszego pana (chciałoby się powiedzieć – przewodnika, ale w meczecie nie ma za bardzo czego zwiedzać, a nie-muzułmanom to i nawet nie za bardzo wolno), z którym wdaję się w dłuższą rozmowę. Zadaniem, misją i zarazem hobby mojego rozmówcy jest opowiadanie o islamie i uzmysławianie zachodnim turystom, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Dowiaduję się też, że pan przewodnik był niedawno w Mekce i wybiera się tam ponownie. Ale ponieważ nie stać go na samodzielne sfinansowanie takiej wyprawy, polega na odgórnie zorganizowanym przez organizację typu „muzułmanie muzułmanom” projekcie, według którego za półdarmo do Mekki będzie mógł się wybrać już za …24 lata. Macha mi przed nosem kwitem, na którym stoi czarno na białym: 2027. I śmieje się, swoim rozbrajającym, szczerym, bezzębnym, siedemdziesięcioletnim uśmiechem: całe szczęście mam białaczkę, więc możliwe, że przyspieszą mi termin! Inszallah!

Khoo Kongsi

Chinese luxury-type temple. You won’t find such amazing roof decorations, precisely round granite that flows in flower-figural motives, glittering gold and tasty paintings anywhere in China (where the engineers of this building come from). It is widely claimed that Chinese culture in Malaysia is a lot more Chinese than anywhere in the world. And the temples – even though not so impressive in terms of size – are stunning and hypnotizing with the precision of the artists (Artists).

Because of a funny misunderstanding (temple guards interpret my information about an empty can left on the table as fire alarm) I make new friends – security guys from Nepal and Pakistan. A can of coke deepens our friendship, we exchange our emails and promise each other to keep in touch (the Pakistani friend is planning to come to Poland soon – he doesn’t yet know what he will be doing there but he is planning to do it for five years).

Chińska świątynia klasy lux. Tak odjechanych zdobień dachu, precyzyjnie zeszlifowanego granitu, wijącego się we wzorach kwiatowo-roślinno-figuralnych, olśniewających złoceń i wysmakowanych malowideł próżno szukać w samych Chinach, skąd przecież wywodzą się konstruktorzy tejże świątyni. Wielu zresztą twierdzi, że chińska kultura w Malezji jest najbardziej chińska na całym świecie. A świątynie, choć zazwyczaj nie imponują rozmiarami, to umiłowanie detalu twórców tych dzieł sztuki przez duże SZ budzi podziw i hipnotyzuje.

W wyniku zabawnego nieporozumienia (podaną przeze mnie informację o tym, że ktoś zostawił pustą puszkę po słodkim napoju na stole-instalacji imitującej dawne życie codzienne, strażnicy mylnie interpretują jako alarm pożarowy), zyskuję nowych kumpli – ochroniarzy z Nepalu i Pakistanu. Puszka koli cementuje naszą przyjaźń, następuje wymiana namiarów i solenne zapewnienia o pozostaniu w kontakcie (kolega z Pakistanu wybiera się wkrótce do Polski – nie wie jeszcze, co tam będzie robił, ale planuje to robić przez pięć lat).

Maha Miriamman temple / Świątynia Maha Miriamman

Hindu temple. Closed. But even on the outside it looks neat.

Hinduistyczna. Zamknięta. Ale i z zewnątrz wygląda sympatycznie.

Han Jiang Teochew

Buddhist temple, newly reatored. Very nice door decorations.

Świątynia buddyjska, niedawno odrestaurowana. Bardzo ładne zdobienia bramy.

Hok Teik Cheng Sin

Very nice, too.

Też ładna

Little India

Very lively at night. Full of music, colours and smells that teleport us to India.


https://www.youtube.com/watch?v=oBxyBTfiD98

Dzielnica ożywająca zwłaszcza wieczorem. Pełna muzyki, kolorów i zapachów, przenoszących nas do Indii.

Seh Tek Tong Cheach Kongsi

Built in 1870 by one of the oldest Hokkien clans on the island. A surprise supplement to the traditional Chinese architecture are lion heads standing for loyalty of local Chinese to British monarchy.

Ukończona w 1870 r. przez jeden ze starszych klanów Hokkien na wyspie. Zaskakującym dodatkiem do tradycyjnej chińskiej architektury są lwie głowy, symbolizujące lojalność miejscowych Chińczyków względem korony brytyjskiej.

St George church / Kościół św. Grzegorza

The oldest Anglican church in the whole south-east Asia. The building was accomplished in 1818. Fully revamped in 2009.

Najstarszy anglikański kościół w całej Azji południowo-wschodniej. Budowę ukończono w 1818 r. W 2009 r. przeszedł gruntowną renowację.

Kuan Yin (Goddess of Mercy) temple / Świątynia Bogini Miłosierdzia

Under renovation. Messy.

Obecnie prowadzone prace remontowe. Bałagan.

Melayu Lebuh Acheh mosque / Meczet Melayu Lebuh Acheh

Built in 1808. Descendants of first Arab settlers on the island are still living in 19th century bungalows surrounding the mosque.

Wybudowany w 1808 r. Potomkowie pierwszych arabskich osadników na wyspie wciąż mieszkają w XIX-wiecznych bungalowach okalających meczet.

Streetart

Local authorities were brave enough to let some of the UNESCO walls be decorated by young Lithuanian artist – Ernest Zachahrevic. His “interactive” paintings have become a massive success right away – everybody wants a photo with a mural in the back.

Śmiałym ruchem lokalnych władz było zezwolenie na ozdobienie kilku ścian w zabytkowej dzielnicy miasta przez młodego litewskiego artystę – Ernesta Zacharevica. Jego „interaktywne” obrazy z marszu stały się megaatrakcją, z którą wypada mieć zdjęcie.